Świadectwo K4si

Witajcie,

Chcialabym Was oprowadzic po "Naszej"-mojej i Jezusa wspolnej Drodze. Otworze przed wami troche mojego serducha i mam nadzieje pokaze jaki pomyslowy jest Bóg.

Jestem wychowana w rodzinie katolickiej. Odkad pamietam co tydzien jestem w kosciele. Gdy bylam malusia, moja msza wygladala tak:Na poczatku tych "dziwnych rytualow" dotykalam czola, potem poprawialam kurtke na wysokosci klatki piersiowej i strzepalam paprochy z ramienia i klasnelam. W ciagu tej godziny ktora musialam tam wysiedziec kilka razy klekalam, wrzucilam pienienizka na tace, potem znowu czolo kurtka ramiona i do domu. Uff wreszcie. Jak teraz patrze na moje "chodzenie do kosciola" z perspektywy czasu, to wlasnie tak ono wygladalo. Zero atrakcji, zainteresowania. Kompletny bezsens. Wszystko zaczelo sie zmieniac w gimnazjum. W gimnazjum przestalam juz nawet cicho w kosciele siedziec, gadalam jak najeta zawsze z kumpelami w tylych lawkach, dokuczylysmy tym co kolo nas siedza, nieraz wybuchalysmy smiechem. Kosciol zaczal byc miejscem co niedzielnych schadzek. A to juz zawsze jakas atrakcja. Ja w gimnazjum...w szkole bylam nie lepsza. Ciagle telefony do rodzicow. SPotkanie z katechetka (moje fatalne zachowanie niby bylo tematem rozmowy), mocno zakrapiane imprezy, klotnie w domu. Bunt, bunt i jeszcze raz bunt. Cala Kasia. Nie moglam byc nigdzie pominieta, musialam byc ja ja i ja. Na mnie ludzie mieli zwracac uwage i ja mialam byc w centurm. No i jak nauczyciele przestali zwracac uwage na mnie to zaczely sie inne akcje, imprezy przed lekcajmi, papierosy. Nie trwalo to jednak dlugo..Kolo marca, w drugiej gim poklocilam sie z wszystkimi moimi kumpelami.Zaczely sie rekolekcje wielkopostne...w kosciele sw Doroty. I tam, rekolekcjonista powiedzial nam ze lepiej by mu sie mowilo gdyby czesc z nas wyszla, takze Ci co maja gadac to niech wyjda to i im bedzie lepiej i jemu bedzie lepiej mowic. No i musialam postawic sobie pytanie. Czy wychodze czy zosataje. Ehh nie mialam z kim nawet gadac bo sie poklocilam przeciez.. No to zostalam i zapomnialam o Bozym swiecie. Nie pamietam o czym ks mowil, nie mam pojecia. Ale pamietam ze kazal nam, wychodzac z kosciola powiedziec sobie w sercu, czy Jezusa zostawiamy w kosciele, czy bierzemy Go ze soba na cale zycie. Wiecie.. ehh..Chcialam wyjsc i zapomniec, bo i tak mialam duzy metlik w glowie, a to przeciez taki zwrot o 180 stopni by byl..ALe jej nogi calkowicie odmowily mi posluszenstwa w progu. NIe moglam wyjsc milczac. Ludzie sie pchali (jak to gimnazjum) a ja stalam i powoli malymi kroczkami, ciszym szeptem powiedzialam :CHodz ze mna... I faktycznie poszedl. Tylko to krotko trwalo. Tzn tak mi sie wydawalo. Jezus byl (przepraszam za wyrazenie) "zapchajdziura" po stracie kolezanek. One wrocily, On odszedl. Zajmowal juz miejsce drugoplanowe. Znow byla beka berka i tylko to sie liczylo. I kiedys babcia mojej kolezanki powiedzial cos o pielgrzymce pieszej. My z Ania stwierdzilysmy ze: bedziemy daleko od "starych", bedziemy razem, bedzie smiesznie, poznamy kogos fajnego, zwiedzimy cos. Generalne ze warto isc. I powiedzialm rodzinie o tym, ze chce isc. Zaczely sie wakacje, pojechalam daleko do rodziny na wies. Juz oczywsicie Ania nie byla moja kolezanka i nie mialam zamiaru nigdy isc. Kto by tam lazil tyle kilometrow...NO i wkroczyla do akcji moja mama. Zapomnialam jej powiedziec ze nie chce juz isc. Moja mama zapisala mne do grupy Północ na pielgrzymke piesza na Jasna Gore. Myslalam ze sie poplacze ze zlosci jak po powrocie mi o tym powiedziala! No ale , moj charakter....Jestem zapisana, rodzina wie..musze isc..CO by sie nie dzialo. NIe znalam kompletnie nikogo, zero. Lekarz nie chciala mnie puscic, mialam problemy z nerkami, dwa dni przed wyjsciem buty mi sie rozkleily, plecak mi sie popsul, wszystko bylo na nie... Doprawdy nie wiem jak dojechalam dzien przed wyjsciem oddac bagaz w kosciel Rafala Kalinowskiego. Plakalam cala droge! Ryczlam jak dziecko. W nocy i w drodze. NIe mam pojecia jak ja tam dojechalam, jak sie spakowalam. NIE MAM POJECIA!! Bogu musialo mocno zalezec na mnie Poszlam. Tam plakalam juz tylko ze szczescia. Po powrocie wszyscy mi mowili ze jakas dziwna jestem a ja kochalam ich wszystkich tak mocno ze nawet przyszlo mi do glowy samobojstwo poniewaz chcialam byc blizej Jezusa.. Nie bede kazdego upadku mojego opisywala i kazdego zwatpienia bo bym nigdy pisac nie skonczyla. Upadalam, obrazalam sie na Boga, wypieralam sie Jego, nie moglam patrzec na krzyz, grzeszylam z premedytacja, upadalam raz po raz...Ale po kazdym razie powstalam. Zawsze znalazl sie jakis Szymon Cyrenejczyk ktory mi pomogl (ks Daniel cos o tym wie). I co? Dzis widze ze kazdy upadek, kazde powstawanie to bylo moje male nawracanie. Kazda wylana lza żalu wypelniala moje serce miloscia i wiara. Na pielgrzymce bylam w sumie trzy razy. Widze jak Jezus nade mna pracuje, jak mnie szlifuje zebym kiedys mogla stac sie diamentem. Po kazdym upadku sie czegos uczylam. Czasem musialam kilka razy upadac zeby cos pojac i zrozumiec ale niczym sa zakrwawione od upadku kolana w porownaniu z tym co Jezus robi z moim sercem.

Jak ja sie zmienilam? Nie mialam od tamtego czasu z gim papierosa w ustach, pije tylko okazyjnie, spiewam w scholi, pracuje w szpitalu, mam prawdziwych przyjaciol, ktorzy zyja tak jak ja. I nawet jak sie z nimi pokloce to oni zawsze sa i wierze... wiem ze beda zawsze. Odkad ide z Jezusem jedna Droga duza latwiej jest cierpiec i jestem silniejsza...

Nie moge powiedzec ze sie nawrocilam, ale swiadomosc, ze ruszylam z miejsca i ide do przodu (choc czasem baaardzo pomalu) jest niesamowicie krzepiaca.

"By Jezusa bylo we mnie wiecej niz mnie samej" - Amen

Moze przy tej okazji podziekuje wszystkim ktorzy byli moimi Szymonami Cyrenejczykami, bez was nie bylabym tym kim jestem dzisiaj. Dziekuje i przepraszam ze tylko rzadko to robie

Dzięki Ci Panie!

K4sia